Do niewielkiej, leżącej tuż przy granicy z Polską wioski Użok dotarliśmy dopiero o 10:30.
Parę minut na wyładowanie się z autobusu, przygotowanie do marszu i ruszyliśmy w góry.
Już pierwsze podejście, brutalnie uświadomiło mi, że łatwo nie będzie i plecak jest zdecydowanie za ciężki...
Niektórzy zresztą nie wierząc we własne siły zdecydowali się zawrócić do czekającego jeszcze na dole autokaru. Po niemal półtora godzinie marszu zatrzymaliśmy się na dłuższy odpoczynek na niewielkiej śródleśnej polance, mniej więcej w miejscu w którym dotarliśmy do żółtego szlaku biegnącego z Przełęczy Użockiej. Patrząc na sposób w jaki ten szlak był znakowany zacząłem doceniać znakowanie szlaków na moim rodzinnym pogórzu :) Zresztą, kto był na Ukrainie wie jak to wygląda, a kto nie był kiedyś na pewno się przekona :)
Kiedy tak sobie odpoczywaliśmy minęło nas całkiem spore stado krów wypasanych na ukraińskich połoninach. Czegoś takiego w polskich Bieszczadach już spotkać się nie da...
Po niecałych 10 minutach marszu, jakie minęły od ostatniego odpoczynku trafiliśmy na sporą polankę z której przepięknie było widać polskie Bieszczady i słowackie Bukovskie Vrchy. Jeszcze kilka minut i znaleźliśmy się na połoninie:)
Ruszyliśmy więc przez tą połoninę w stronę odległego Pikuja. I szliśmy tak przez cały dzień, z krótkimi tylko przerwami na odpoczynki. Pogoda była cudowna, a widoki niezwykłe. Oszczędzę wam moich poetyckich opisów wrażeń estetycznych, bo cokolwiek bym zresztą nie napisał nie zobrazuje tych widoków nic tak dobrze jak zdjęcia:)
W pewnym momencie grupa ledwo nadążając za pędzącym w zastraszającym tempie przewodnikiem tak się rozciągnęła, że nikogo nie było już widać ani za mną ani przede mną. Zupełnie tak jakbym był w tych górach całkiem sam. Niezwykłe uczucie...
Zatrzymaliśmy się na dłużej dopiero na Przełęczy Ruski Prut, ale nim znaleźli się na niej ostatni wędrowcy minęła ponad godzina. Jeszcze tylko wdrapaliśmy się na Ostry Wierch i dotarliśmy do ogromnej łąki zwanej Pańską Dołyną, gdzie rozbiliśmy namioty. Wraz z kilkoma znajomymi weszliśmy jeszcze na sąsiedni pagórek, by zobaczyć zachód słońca i zjeść w pięknej scenerii kolację... Potem ognisko i spanie:)